refleksja na 100 lecie

28 lipca 2018

tytka z forsą, rys. Andrzej-Ludwik Włoszczyński

© rys. Andrzej-Ludwik Włoszczyński

Standardowy mężczyzna to taki facet noszący te same spodnie od nastu lat i rozciągnięty, spłowiały t-shirt, bo wygodne (czytaj – jeszcze się nie rozlatują). Czasem, z musu, zakładający garniturek ze ślubu lub komunii. Uogólnienie dość prostackie i być może dla wielu bolesne, ale nie do końca nieprawdziwe. Po co to przywołałem? Bo widzę analogię z naszym godłem. Może to zbyt dalekie, ale jednak, w jednym i drugim wypadku ogromną rolę grają sentymenty i przyzwyczajenie. Na ogół bowiem traktujemy to godło jak stare znoszone spodnie, bo nasze, to możemy sobie z nim robić co chcemy. Czasami zaś wbijamy się w garnitur, z zadęciem, i co prawda nas pije pod pachami (w wypadku orła coś nam w nim nie pasuje), ale mus to mus. Jedni więc wbijają w garnitur z komunii, to Ci preferujący orła tymczasowego z 1919 roku. Drudzy wpasowują się w garnitur ślubny, za mały i ze spodniami w kancik, ale mus, to mus. Tym pasuje orzeł z 1927 r. Ci pierwsi chcą podświadomie powrotu do lat dziecięcych, nie swoich na ogół. Ci drudzy z sentymentem powracają do być może jedynej chwili ważnej, a może tylko zapamiętanej cieplej w swoim życiu i z perspektywy lat oceniają trafność linii modowej garnituru, zastanawiając się czy by nie trzeba guzików zmienić, by iść z duchem nowej mody. Jedni i drudzy nie zauważają, że moda stylistycznie jest już o lata świetlne od tych ich garniturków i nawet gdy sentymentalnie wraca do przeszłości, to jednak zupełnie inaczej, z innym sznytem. Rozpisałem się modowo a co z naszym godłem? Ano podobnie. Jak te guziki chcemy zmieniać rozety, skarpetki założymy dłuższe, bo tak wtedy powinno się nosić.

A może jednak dać sobie z tym w końcu spokój, zebrać fundusze i uszyć nowy garnitur, nie koniecznie supertrendy za to klasycznie elegancki, na miarę XXI wieku? Zaprojektować to nasze godło całkowicie od nowa, zgodnie ze współczesnymi standardami projektowania znaków i szacunkiem dla heraldycznej tradycji, bez wciskania w gorset XII-XIV wiecznych norm ich tworzenia. Bo to i nie ten czas, i nie ta estetyka, a i nie ta skala stosowania. Może nawet, idąc dalej, nie jest nam potrzebny ten wyznacznik naszej niepodległości i suwerenności w postaci korony. Aniśmy monarchia, wręcz przeciwnie, ani podkreślać aspiracji, do tejże suwerenności, nie musimy. Mamy, jesteśmy i wszyscy bliżsi oraz dalsi sąsiedzi doskonale o tym wiedzą. Nasza całkowita niezależność w świecie współczesnym to także bardziej hasło niż rzeczywistość, z racji wszelakich choćby umów międzynarodowych, które nas wiążą a na które sami się zgodziliśmy. Może zatem wartało by zrobić konkurs na to nasze godło Orła Białego*, na 100 lecie niepodległości i dla jej podkreślenia? Nie żadne tam nicowanie na drugą stronę, bo materiał dobry i jeszcze wytrzyma, zmniejszanie klap i wymiana guzików a nowo uszyty garnitur na miarę, z koszulą, krawatem, poszetką, butami i skarpetkami. I nie krzyczcie, że tradycja nie pozwala, bo właśnie ta tradycja, zmieniający się wygląd orła wraz ze stylem danej epoki pokazuje nam kierunek. No a potem zostanie tylko przyzwyczaić się, nauczyć nosić wiedząc na jakie okazje zakładać ten nowy garnitur.

* Wiem, że czasu na konkurs za mało, nawet założeń i regulaminu byśmy nie wyszykowali znając tryby maszyny urzędniczej, ale pofantazjować nie szkodzi.


Witaczożegnacze

13 czerwca 2011

Witacze i jednocześnie żegnacze to taka nowa polska tradycja świecka, jak mawia kolega Marek. Ongiś słupy graniczne, dzisiaj, idąc z postępem i obyciem, właśnie owe paskudnie brzmiące witaczo-żegnacze, aż mi zgrzyta w zębach… Temat sam w sobie wart osobnych i rozległych, jak kraj nasz szeroki, studiów, bo coraz modniejszy, a i w formie coraz wymyślniejszy. Biorą się bowiem za niego nie tylko studia projektowe, ale jest i ogromna inicjatywa oddolna „własnemy siłamy tę witajność zbudujemy”. Przedstawmy więc kilka kierunków stylistycznych panujących w owej witaczożegnaczowej modzie. No to jedziemy w Polskę, gdzie nas witają i żegnają.

Projektancki, czyli wysmakowany – Ełk – projekt Papaja studio
witacz Ełk, Papaja studio
Skromnie staromodny – Szydłowiec

witacz Szydłowiec

Ekologiczny – Koźmin Wielkopolski

witacz Koźmin Wielkopolski
Foto żegnacz – Szczecinek

żegnacz SzczecinekPatriotyczno-ludowy – Gniezno

witacz Gniezno
Full info – Wolsztyn

witacz Wolsztyn

Tajny/poufny  – Rudnik

witacz Rudnik
Na antyk –  gmina Pątnów

witacz gmina Pątnów

Zaskakująco-intrygujący –  leśny kompleks promocyjny „Lasy Mazurskie”

witacz - leśny kompleks promocyjny

A tu inna ciekawa kategoria, podoba mi się przyznaję choćiaż ze słomy mało trwałe, czyli witacze dożynkowe – Skrzypna.

witacz dożynki Skrzypna

Kolejny dożynkowy,  a właściwie kolejne dożynkowe – Chocz, jak klikniecie w obrazek, to znajdziecie kilka innych ciekawych rozwiązań.

witacz dożynki Chocz

I na koniec zostawiłem sobie perełkę rozrywkową, którą podesłała mi Marzena Polańska i temat wywołała, za co bardzo dziękuję  :).

Przesyłam oto „SZTUKĘ”! Różne rzeczy wiedzieliśmy, jedne denerwowały, inne irytowały, ale przy tej naprawdę śmialiśmy się długo. Maestria!:)

witacz KościerzynaNa misia?

Zapomniałem o jeszcze jednym znalezionym kiedyś witaczu więc teraz uzupełniam.

Z pompą czyli na pompę – Międzychód

witacz MiedzychódI pomyśleć że to tylko mały wycinek świata witaczożegnaczy…


Dialog o herbach

6 marca 2007

Zapis małego dialogu o herbach

alw
Kilka wątpliwości jakie mi się nasunęły: Czy heraldyka miejscowości i ziem pomaga w ich promocji, czy może stała się modnym kwiatkiem do kożucha? Czy dysponowanie przez gminy, miasta województwa własnymi herbami w rygorystyczny sposób zamknęło drogę firmom do posługiwania się nimi, a więc i promowania ? Czy do promocji trzeba tworzyć nowe logo czy też powinno się wykorzystać właśnie owe herby istniejące?

Marcin Konik
Ha! poruszono tu sedno problemu. Herby ziemskie oraz miejskie miały u swego zarania charakter: rozpoznawczy, własnościowy i propagandowy. Dziś utrzymany został charakter własnościowy i rozpoznawczy (herby na tablicach informacyjnych, na/w urzędach, na insygniach władzy gminnej/powiatowej/miejskiej/wojewódzkiej, nawet na koszach na śmieci i latarniach w wielu miejscowościach). Natomiast charakter propagandowy herbów, który dziś został zastąpiony przez marketing i promocję przestał spełniać już swoje zadanie gdyż dziś ludzie operują inną symboliką niż twórcy herbów rodem ze średniowiecza czy epoki nowożytnej. Dziś brama miejska w herbie nie ma takiego znaczenia, gdyż mury miast polskich (w 99% już nieistniejące) nie świadczą już o ich potędzę. W społeczeństwie, które nie jest już homogeniczne wyznaniowo postacie świętych czy inne symbole religijne w herbach nie są powszechnie rozpoznawalne ani specjalnie oczekiwane. Dlatego w ramach tej trzeciej funkcji herbów jaką dawniej była propaganda/symbolika należałoby stosować loga, gdyż one odpowiadają dziś potrzebie marketingu/promocji.Takie zdanie wyrobiłem sobie na podstawie książki W. Drelicharza i Z. Piecha, Dawne i nowe herby Małopolski, Kraków 2004 oraz na podstawie materiałów z I Krakowskiego Kolokwium Heraldycznego wydanych pod redakcją tych samych osób: Współczesna heraldyka samorządowa i jej problemy, Kraków 2000.

alw
Tu się zgadzamy. Przy okazji jednak owego marketingu, i zaprzepaszczenia tej funkcji herbu, czy nie sądzisz że zaprzepaszczona została również płynąca z tego funkcja informacji historycznej, symboliki? wiele razy spotykam się z tym, iż mieszkańcy nic nie wiedzą na temat godeł w herbie zawartych.

Marcin Konik
Dokładnie tak. Efektem jest to, że:-przez przypadek w herbie jednej z podczęstochowskich miejscowości znalazła się sowiecka czerwona gwiazda – bo samorządowcy głosując w latach 90. nad herbem nie zapoznali się z jego historią-samorządowcy Ustki chcą w herbie miasta zwiększyć biust syrence bo jest mało atrakcyjna-samorządowcy jednej z miejscowości powiatu limanowskiego chcieli zastąpić barnka eschatologicznego rodem z XV wieku jakimś baranem prosto z górskiej hali, bo wydawał się ładnieszy (sic!)Ponadto w herbach wielu miast możemy wyczytać ich rodowód. Pięknie jest to widoczne w przypadku miast zachodniopomorskich zakładanych przez Gryfitów – choć w tym przypadku motyw gryfa jest aż nazbyt oczywisty. Ale na przykład mieszkańcy kilku miejscowości na Kujawach na podstawie herbów mogliby nawiązywać do chwalebnej historii, że miasta te były grodami książęcymi. Strasznie mnie drażni kiedy niedoedukowani samorządowcy probują dorabiać mitologię do herbów. Szczególnie zabawne jest to w przypadków miast, które jako swój herb przyjęły herb lub klejnot założyciela-magnata. Tak na przykład słyszałem już w telewizji bzdurę jakiegoś tłumoka radnego z Tarnowa, że herb jego miasta nawiązuje do udanego odparcia najazdu Tatarów na to miasto – dawno tak się nie uśmiałem.

alw
Przywołałeś fakty znamienne, a płynące, jak sam konkludujesz, z nieuctwa. Niestety moda na herby nie zaowocowała modą na edukację w tym względzie, i tu mam trochę pretensji do heraldyków co przespali właściwy moment. Teraz można liczyć na pasjonatów no i trochę literatury się pojawia, choć nie do końca na podstawowym poziomie.


Wrzeszczące szyldy reklamowe

8 czerwca 2006

Obserwuję ciekawe zjawisko dbania o „wizerunek firmy”, a właściwie „widzialność firmy” poprzez szyld reklamowy. Każdy kolejny szyld na biurowcu, reklamujący nową firmę, musi być 1. większy niż pozostałe, 2. bardziej krzykliwy w kolorze. Syndrom ten występuje na ogół na biurowcach, w których administracja zajmuje się liczeniem kasy za m2, dbałość o estetykę mając w głębokim poważaniu. Przekaz, jaki niesie taka koszmarna szyldziastość, to jeden wielki wrzask, więc kto by tego słuchał. I tu pojawia się smaczek do tej krzykliwości, bezładnej, nieczytelnej i wielokrotść kompletnie bezsensownej. Otóż przy wejściu do budynku niejednokrotnie brak jakiejkolwiek informacji, choćby małej tabliczki, bywa że i w holu nie ma nic, poza portierem.

Osobnym tematem jest wykonanie tychże „szyldów reklamowych”, praktycznie można się tu zapoznać ze wszelkimi dostępnymi aktualnie na rynku materiałami i technikami. Nieudolność za to kompozycji jest porażająca w równie wielkim stopniu, jak ich krzykliwość. Inwencja jaką przejawia firma, w umieszczeniu takiego potworka na frontonie budynku wprawia czasem w zdumienie – wąska uliczka z wąskimi chodnikami, 4 piętrowa kamienica/biurowiec – człowiek idący chodnikiem nie zadziera głowy, bo i po co, patrzy pod nogi by ich nie połamać na chodniku przypominającym ser szwajcarski. Szyld wisi na wysokości 2-3 piętra, jaka szansa na zobaczenie go przez potencjalnego klienta? Prawie zerowa. No to po co toto wisi? szpecąc i tak nie najpiękniejszą w końcu fasadę.

Trzeba trafu parę ulic dalej miłe zaskoczenie – chodnik równiutki, wysprzątany, odnowiony fronton, przy bramie biurowca w starej, jak tamta kamienicy, przejrzysty, ujednolicony, w formie wizytówek firmowych, panel informacyjny. Na wysokości mojego wzroku. Nikt nie krzyczy, nie ściga się wielkościami i kakofonią koloru. Pełny, czytelny przekaz informacyjny.

Każdy taki fronton biurowca to miejsce budowania wizerunku firmy, tak w nim rezydującej, jak i zarządzającej. O ile te pierwsze robią co mogą, i na co je stać, aby się pokazać, o tyle zarządcy wielokroć zapominają co o ich firmie taki fronton świadczy. A co tam się przejmować, zawsze się znajdzie ktoś , kto chce wynająć. Fakt, jedni szukają lokalu „bo dobra ulica” i to wystarczy, ale też coraz więcej firm, szukających dobrej lokalizacji, oprócz samej lokalizacji zwraca pilną uwagę na „otoczenie” i dbałość o nie. Nie zdecydują się zapewne na szpetotę, niechlujstwo, bałagan czy dziury w chodniku przed przyszłą siedzibą.

Reklamowy wrzask to nie jest domena wielkiego miasta wbrew pozorom. Przykładem małe podwarszawskie firmy usługowe, siedzące na własnym i np. sprzedające dachówki, zatrzęsienie tego. Standardzik – maleńkie działki, z małym biurem i większą od niego, typową prezentacją rodzajów dachówki, w formie gotowego dachu. Już samo to plus, powiedzmy, reklama firmy X starczyłoby. Aliści ich właściciele, w bardzo dużej części, mają święte przekonanie iż należy stosować zasadę „im więcej tym lepiej”. Płot upstrzony banerami od a do z, i z powrotem. Tablice stojące,wiszące, powiewające, a i obrotowe bywają. Nawet duży bilboard się czasem zmieści, w poprzek, na krzyż albo na wspak, jak kto chce. Nie może się zmarnować żadna powierzchnia to i wykorzystany każdy centymetr malusich ścian zewnętrznych klitki-biura. Brakuje tylko „nad” – dla tych co latają. Zareklamowanie całkowite. Wszyscy dostawcy wymienieni, wszystkie rodzaje omówione, nazwy, marki, hasła i podziękowania dla dziadka. Wielość którą można obdzielić spore miasteczko zgromadzona w jednym miejscu. Wrzask aż uszy bolą, oczy bolą od oczopląsu z migotaniem. Czy to konieczne? Bardziej przyciąga i zachęca do skorzystania z zakupu? Nie, tylko właściciel o tym nie wie. Nie podejrzewam aby producenci płacili im wszystkim za te swoje reklamy, może jednak płacą, ale za mało i dopiero masa robi dochód wart tyle, by się nad tym nie zastanawiać? Tylko jaki interes miałyby firmy w płaceniu za reklamę w takim wrzaskowisku? płacenie za niezauważenie w tłumie? A może to moda, rywalizacja – kto ma więcej reklamy na m2?

W obu wypadkach jedynym realnym zyskiem, jest zysk wykonawcy szyldu reklamowego. Klient, ten potencjalny i realny też, nie lubi jak na niego wrzeszczą.


 
    • Translate to:

  • Nowe

  • Tematy

  • Tagi